Kilka odcinków MasterChefa pominęłam milczeniem. Miałam niestety wrażenie, że w odcinkach z castingów pokazano tylko tych ze ścisłej czołówki, tych którzy będą się liczyć dalej i jak się okazuje faktycznie tak było.
Uczestnicy, którzy otrzymali „fartucha”, ale nie dostali się do finałowej czternastki, bo nieumiejętnie lepili pierogi czy uszka bądź wyeliminowało ich kiepskie danie z ziemniaka, byli mi po prostu nieznani. Nie pokazano ich na castingu przez co byli mi obojętni. Dla mnie zero emocji. Zostali ci, których zaprezentowano bliżej w pierwszych odcinkach. Kilka takich osób znalazło się również w ścisłej czternastce. I odpadali jako pierwsi.
Dopiero ostatni odcinek wniósł nieco emocji do tego programu. Pojawiła się konkurencja znana z poprzedniego sezonu, polegająca na wiernym odtworzeniu dania zaproszonego szefa kuchni. Tym razem było to danie Magdy Gessler. Pani Magda znana jest z umiłowania do tradycji. Non stop powtarza, że powinniśmy powrócić do kuchni sprzed wojny, gotować tradycyjne potrawy, ale tak jak należy. Bez sztucznych proszków, które kondensują w sobie całych wachlarz ziół i aromatów. Obstawiałam, że będzie to coś w tych klimatach i jak się okazało nie myliłam się. Uczestnicy przeszli szybki kurs gotowania kołdunów litewskich, po czym mieli je przyrządzić w ciągu 45 minut! Tylko trzy kwadranse na zrobienie ciasta, farszu, ulepienie i ugotowanie kołdunów oraz przygotowanie sosu. To dopiero szybki obiad ;). Choć wielu poległo to byli też tacy, którym udało. Przepis na kołduny u nas oczywiście już zapisany do wypróbowania. I to jedyny przepis z tego odcinka, który chcemy powtórzyć ;), bowiem w drugiej konkurencji główne składniki były dość kłopotliwe. Nie wyobrażam sobie póki co by na naszym stole pojawiły się np. bycze jądra. Ale było ciekawie, zadanie na miarę tych, którzy chcą walczyć o tytuł MasterChefa.
Recent Comments