Wpis na temat nowego show kulinarnego na Polsacie miał pojawić się dawno. Zaraz po premierze pierwszego odcinka. Ale się nie pojawił. Dlaczego? Zwlekałem, bo do tej pory nic ciekawego się nie działo. A nie chciałem napisać jakiegoś gniotu, z którym sam bym się źle czuł. To tak samo, jakby wrzucić na bloga przepis, którego z ręką na sercu byś innym nie polecił. Bałem się, że w końcu pomysł wyląduje w koszu, a szkoda by było, skoro Aga zaczęła swój cykl o MasterChefie.
TopChef to nowy program kulinarny, który ma pomóc Polsatowi walczyć z TVN-owskim MasterChefem o widza. Czy to się uda? Trudno oceniać po dwóch odcinkach, bo prawdziwy bilans wyjdzie dopiero po finale jednego, jak i drugiego programu. Ale już teraz mogę podzielić się swoimi wrażeniami, uwagami na temat TopChefa. Zapowiedzi tego programy atakowały mnie z każdej strony – internet, telewizja, radio. Ponoć miał to być najlepszy program jesiennej ramówki w telewizji. Nie ma co ukrywać – TopChef to show wielkiego formatu i po wielkich zapowiedziach oczekiwałem kultowego widowiska, pojedynków na noże, rarytasów i ciętych tekstów od jury. Bo chyba tego powinno się oczekiwać od uczestników, którymi są profesjonalni kucharze z naszego kraju nad Wisłą, a oceniają ich najlepsi z najlepszych. I niestety, poczułem się lekko oszukany. Brakuje mi uczestników z charyzmą, a jurorzy są według mnie nieco drętwi. Program w moich oczach traci na tym, bo – w przeciwieństwie do MasterChefa – samymi topowymi twarzami kucharzy (i jednego krytyka kulinarnego) dobrego programu się nie zrobi. Tym bardziej, jeśli są nudni, a ich wypowiedzi brzmią jakby czytali z kartki teksty przygotowane przez reżyserkę. Szkoda…
Po trzech odcinkach mam problem z zapamiętaniem przynajmniej kilku uczestników. Poza jednym, ale tylko dlatego, że jest związany z blogosferą kulinarną. Mowa oczywiście o Piotrku Ogińskim. Przyznam szczerze, że to głównie przez niego oglądam ten program, bo jestem nader ciekaw jak daleko może zajść gostek, którego kojarzę z YouTuba. A tak, w pamięci mam kilka osób, ale tylko dzięki charakterystycznemu stylu bycia, ubiorowi, zachowaniu: wiem, że jest jakaś Malika z dredami, gostek w beretce, który sam siebie nominował już do tytułu pierwszego polskiego TopChefa. Jest też jakiś kucharz, który w pierwszym odcinku przyszedł z kitą na głowie i nieco flegmatyczny chłopak z rzewną historią i dziarami na rękach (Aga go nawet lubi ;D). Tylko tylu uczestników zdołałem zapamiętać (nie mówię już o imionach), a przecież na starcie było ich czternastu… Oczywiście każdy z nich mi imponuje, bo z jedzeniem robią takie rzeczy, że ja mogę się tylko złapać za głowę i pozazdrościć. Ale nic więcej, niestety. Z żadnych z nich nie mogę się w jakiś sposób identyfikować, a co gorsza – mieć swojego faworyta.
Czekam na następne odcinki, cały czas mając nadzieję, że w końcu wypatrzę swojego faworyta, któremu będę kibicował. A teraz idę po swoje noże, bo obiad sam się nie ugotuje… Dzisiaj kolejny odcinek. Czy będzie lepiej?
Recent Comments