W czwartym odcinku w dogrywce znalazło się trzech kucharzy, m.in. ponownie Piotrek Ogiński. W czasie przygotowań, zapowiadał że w jego daniu będzie seks. Jednak kiedy danie spróbowało jury jego podboje skończyły się na grze wstępnej, która nie miała ciągu dalszego… Pozostała dwójka również nie zachwyciła ale niski poziom tej dogrywki nie wyłonił przegranego. O tym, kto opuści program miała zadecydować pierwsza konkurencja z następnego odcinka. Realizatorzy niestety nie popisali się i już w zajawce było widać kto przeszedł, a kto nie… Takie tam faux pas.
Ale ad rem… We wczorajszym odcinku szefowie kuchni w końcu wyszli poza studio i ruszyli na jeden z najlepiej zaopatrzonych targów w stolicy. Do dyspozycji mieli 50 zł i 10 minut na zaopatrzenie się w składniki do swojego dania. Przyznam szczerze, że to mało czasu – ja pewnie bym poległ już na przedbiegach, ale dzięki Bogu jestem jedynie skromnym kucharzykiem, gotującym dla siebie i Agi ;). Po tej konkurencji poznaliśmy przegranego – został nim Robert Świątek. Szkoda chłopaka, bo szczerze mówiąc obstawiałem Piotrka Ogińskiego. Niestety, chłopak mi się przejadł. Lubię oglądać jego filmiki, ale w tym programie nie wypada za dobrze na tle pozostałych uczestników (no poza zbyt częstymi komentarzami, co według mnie jest zagrywką pod publikę, bo nikt inny nie ma tyle czasu antenowego dla siebie jak właśnie on). Tym razem mu się udało, przeszedł do kolejnego odcinka. Jego fani mogą spać spokojnie przez następne siedem dni.
Konkurencją, która przypadła mi do gustu, była praca w zespołach ze związanymi rękami. Organizatorzy show potrafią zaskoczyć i tym samym podkręcić emocje samym uczestnikom. Do przygotowania mieli makaron. Wszyscy wyszli z tego zadania obronną ręką, poza jednym duetem, Bartkiem i Lilianą i przyznam szczerze, że ich spodziewałem się w dogrywce. Jurorzy zrobili zupełnie na odwrót. Ukarali szefów drużyn, z czym nie do końca się zgadzam, bo potrawy przygotowane przez Piotrka i Marcina zasługiwały na bilet do następnego odcinka. Pan w kaszkiecie, mimo że chciał dobrze, a znów nie został doceniony przez jurorów, obronił się tylko dzięki nieudolności Bartka. Tej rozwalonej ryby na patelni nie można było wybaczyć i jury jednogłośnie zadecydowało, że – jak powiedział Modest – ten brakujący trzeci talerz był gwoździem do trumny. Bartek odpadł, w sumie nie odczuję jego nieobecności, bo na tle pozostałych uczestników nie wyróżniał się charyzmą, czego nie brakuje pozostałym szefom kuchni.
Czy gdyby Bartek przygotował trzy talerze, jego miejsce zająłby Marcin? Być może jego gwoździem do trumny byłaby ość, na którą trafił pan Wojtek. Powoli zaczynam się przekonywać do nauczyciela w kaszkieciku. Na przestrzeni tych kilku odcinków zmienił się i widać to gołym okiem. Spokorniał, bardziej waży słowa, ale styl jaki prezentuje w kuchni – w oczach jurorów – nadal pozostawia wiele do życzenia. Sam bym chętnie spróbował jego dań i ocenił, czy naprawdę przesadza z kompozycją smaków czy po prostu to, co szykuje nie jest tym, czego oczekują jurorzy po uczestnikach TopChefa. Niemniej jednak powoli zaczyna zyskiwać moją sympatię.